Jak nauczyliśmy maszyny liczyć i myśleć za nas? Część 14: początki programowania
Komputer jako elektroniczna maszyna potrafi jedynie przetwarzać i przesyłać sygnały, operować na reprezentowanych przez te sygnały ciągach zer i jedynek. Żeby mieć z tej jego działalności konkretny pożytek, potrzebny jest program nadający sens – i tym sygnałom, i wykonywanym na nich operacjom.
Seria felietonów o historii informatyki, ukazujących się tu pod zbiorczym tytułem „Jak nauczyliśmy maszyny liczyć i myśleć za nas?", do tej pory dotyczyła tego, co widać, czego można dotknąć, do czego można przykleić kartkę z numerem inwentarzowym – czyli sprzętu. Komputerów jako coraz doskonalszych elektronicznych maszyn oraz tzw. urządzeń peryferyjnych, które są do nich w różnych celach dołączane. Wszystkiego, co Amerykanie na początku rozwoju informatyki nazwali „żelastwem" (hardware). Ta nazwa jest w użyciu do dziś, chociaż w nowoczesnym laptopie czy smartfonie żelaza jest niewiele.
Dzisiejszym felietonem rozpocznę opowiadanie o tym, jak powstało, formowało się i rozwijało oprogramowanie, nazywane zbiorczo software (w symetrii do wspomnianego wyżej hardware).
Oprogramowanie to dusza komputera
Oprogramowania nie widać, nie da się go dotknąć, a jednak jest niezbędne, żeby komputer mógł nam oddawać konkretne przysługi. Jest to – mówiąc metaforycznie – „duch tchnięty w elektroniczne ciało komputera". A ponieważ „duch" to po łacinie „spiritus", a wizyta w sklepie upewni nas, że spirytus jest drogi – nie powinno więc dziwić, że także oprogramowanie komputerów jest drogie. Dlatego obecnie najlepiej zarabiające firmy informatyczne to są właśnie producenci oprogramowania (np. Microsoft), a nie wytwórcy elektroniki...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta